Moje Camino - część 2

Moje Camino - część 2

Druga część relacji z pielgrzymki Drogą Św. Jakuba, obejmująca odcinek z Bilbao do Santander.

czwartek, 6 października 2016

Podróże | seria Droga Św. Jakuba

Bilbao stanowiło pierwszy ważny kamień milowy na liczącej 850 kilometrów trasie. Udało mi się złapać dobry rytm marszu, a przede mną leżała kolejna kraina, Kantabria, ze swoją stolicą, miastem Santander. Niestety, wraz z przekroczeniem granicy zaczęły się problemy, które miały mi towarzyszyć aż do opuszczenia kantabryjskiej ziemi.

Dzień 6: Bilbao - Pobeña

Długość: 27,4 km

Do Bilbao dotarłem razem z trójką młodych niemców: Maxem, Bernadette i Sybil. Rano, ruszając w kolejny etap postanowiliśmy iść go każde swoim tempem. Droga do Pobeñi miała charakter typowo miejski, prowadząc przez Bilbao i leżące za nim kolejne miasto, Portugalete. Wbrew pozorom nie było nudno. Raz szedłem przez eleganckie przedmieście, by po chwili znaleźć się na starych, zarośniętych bocznicach kolejowych na dawnych nabrzeżach. W Portugalete ze szlaku widać było ciekawą konstrukcję - Most Biskajski zawieszony nad rzeką Nervión, który jest tak naprawdę podwieszanym wagonikiem kursującym z jednego brzegu na drugi, aby nie blokować statkom wejścia do portu. Za miastem szlak wyraźnie zmienił charakter, wiodąc ścieżką rowerową przez głębokie doliny i porozrzucane tu i ówdzie wioski. W końcu dotarłem do miejscowości Pobeña leżącej obok ogromnej, piaszczystej plaży. Alberge położone jest w strategicznym miejscu, gdyż jest to najbardziej naturalny przystanek w drodze z Bilbao, gdzie zatrzymują się wszyscy. Jednocześnie do dyspozycji jest tylko 16 łóżek - tym razem musiałem spać na własnym materacu na podłodze.

Ilustracja
Zrewitalizowane nabrzeża portowe w Bilbao.
Ilustracja
Jedyny w swoim rodzaju Most Biskajski, którym jest tak naprawdę podwieszony wagonik kursujący pomiędzy brzegami.
Ilustracja
Albergue w Pobeñi.

Dzień 7: Pobeña - Castro Urdiales - Liendo

Długość: 42,9 km

W Pobeñi definitywnie pożegnałem się z Niemcami i ruszyłem dalej sam. Kilka kilometrów za wioską znajduje się granica z Kantabrią, a ja miałem problem, ponieważ okazało się, że w przewodniku zapomniano wydrukować mapkę do tego etapu. Szedłem więc na oślep, mając do dyspozycji jedynie strzałki i nie mając pojęcia, ile zajmie mi droga. Problemy były rekompensowane przez znakomite widoki. Droga wiodła wąskim pasem płaskiego terenu wciśniętego między góry, a morze, choć musiałem trochę improwizować, aby poprawić wrażenia. Okazało się, że władze Kantabrii nie przywiązywały zbytniej wagi ani do porządnego oznaczenia szlaku, ani poprowadzenia go ciekawymi terenami - miałem wrażenie, że gdyby się dało, najchętniej poprowadziliby go środkiem autostrady. Do Liendo dotarłem po bardzo długim marszu, skomplikowanym dodatkowo przez trudności ze znalezieniem restauracji, w której mógłbym cokolwiek zejść, a trzeba dodać, że na śniadanie zjadłem jedynie czekoladę i kawałek sera... Przy okazji odkryłem, że bardzo nie opłaca się ignorować kamyka, który wpadnie w sandały - w ten sposób załatwiłem sobie całkiem konkretny bąbel (jeden z dwóch podczas całego Camino), który dawał mi się we znaki przez najbliższe dni.

Ilustracja
Pożegnanie Kraju Basków i wejście do Kantabrii.
Ilustracja
Castro Urdiales.
Ilustracja
Wędrówka wzdłuż morza do El Pontarrón.

Dzień 8: Liendo - Laredo - San Miguel de Meruelo

Długość: 27,9

W Liendo poznałem pierwszego Polaka, a właściwie Polkę - panią Anetę. Choć z albergue wyruszyliśmy oddzielnie, spotkaliśmy się później na szlaku i przeszliśmy jego kawałek razem, rozmawiając. Szlak był bardzo zróżnicowany - z jednej strony były góry, z drugiej - morze i piaszczyste plaże, a także przeprawa promem przez zatokę w Laredo. Mimo słońca, było dość zimno - temperatura nie przekraczała 20 stopni, a ja czułem, że coś mnie chyba przewiało. W miasteczku Noja postanowiłem przetestować standardową pozycję menu hiszpańskich restauracji, tzw. menu del día, czyli dwa dania, deser oraz wodę lub wino, całość za 10 euro. Wybrałem wino i opadła mi szczęka, gdy okazało się, że kelner przyniósł mi do wypicia... całą butelkę. Udało mi się wypić tylko 2/3, a przez następne 7 kilometrów szło się hmm... ciekawie.

Warte rozważenia, jeśli planujesz pielgrzymkę tą trasą: zaledwie kilka kilometrów za San Miguel, w miejscowości Güemes znajduje się klimatyczne albergue prowadzone przez szalonego księdza-podróżnika, o którym krążą legendy, jak to wyczytałem w jednej z relacji. Mi się nie udało, ale jeśli masz siły, by przejść jeszcze kawałek, spróbuj o nie zahaczyć.

Ilustracja
Liendo.
Ilustracja
Plaża w okolicach miasta Noja.

Dzień 9: San Miguel de Meruelo - Santander

Długość: 19,7 km

Był to dla mnie najkrótszy etap na całym Camino. Przewianie zaczęło dawać się we znaki i postanowiłem się oszczędzać. Prawie całą drogę przeszedłem razem z panią Anetą, która podsunęła pomysł, aby odbić nieco ze szlaku i przejść wzdłuż wspaniałych klifów na wybrzeżu. Pomysł okazał się być strzałem w dziesiątkę, a widoki wynagrodziły wszystkie problemy. Do Santander dostaliśmy się promem kursującym przez zatokę. Pomimo ładnej pogody i wczesnej pory, stwierdziłem że ważniejsze jest zadbanie o zdrowie. Nakupiłem mnóstwo owoców i soków i zostałem w albergue, by odpoczywać.

Ilustracja
Klify przed Santander.

Tomasz Jędrzejewski

Programista Javy, lider techniczny. W wolnych chwilach podróżuje, realizując od kilku lat projekty długodystansowych wypraw pieszych.

ten wpis jest częścią serii

Droga Św. Jakuba

poprzedni wpis Moje Camino - część 1 następny wpis Moje Camino - część 3

Komentarze (0)

Skomentuj

Od 3 do 40 znaków.

Wymagany, anonimizowany po zatwierdzeniu komentarza.

Odpowiedz na pytanie.

Edycja Podgląd

Od 10 do 8000 znaków.

Wszystkie komentarze są moderowane i muszą być zatwierdzone przed publikacją.

Klikając "Wyślij komentarz" wyrażasz zgodę na przetwarzanie podanych w nim danych osobowych do celów moderacji i publikacji komentarza, zgodnie z polityką prywatności: polityka prywatności